Pożar papierowej władzy
Nauczyliśmy się nie lubić państwa. Ale nie da się żyć bez niego.
Doświadczenia XX wieku mocno zraziły obywateli i filozofów do instytucji państwa. Ci, którzy wiedzieli cokolwiek o państwie totalitarnym, wiedzieli, że zwykło ono egzekwować swoją władzę siłą i niesprawiedliwie. Społeczeństwo, dążąc do powiększenia przestrzeni dostępnej jednostkom i grupom, przeciwstawiało mu się. Ci, którzy czytali marksistów, wiedzieli, że państwo ma zniknąć – a przedtem, jak chciał Antonio Gramsci, znaleźć się w stanie nierozwiązywalnego konfliktu ze „społeczeństwem obywatelskim". Walka była więc grą o sumie zerowej. Więcej społeczeństwa obywatelskiego to mniej państwa. Więcej państwa to mniej społeczeństwa.
W Polsce takie dialektyczne widzenie spraw było zresztą dodatkowo uzasadnione: podtrzymanie charakteru narodowego przez dwa wieki było możliwe przede wszystkim przez działania ograniczające penetrujący zakres władzy państwa. Zaborczego, okupacyjnego czy komunistycznego, ale zawsze – zgodnie z gramsciańską etykietą – hegemonicznego. Bohaterstwo i patriotyzm łączyły się u nas z walką z państwem i jego instytucjami.
W obronie ładu
Te fobie ogarnęły jednak większość świata zachodniego. U schyłku lat 80. młody wówczas amerykański politolog Joe Migdal opublikował książkę „Słabe państwo, silne społeczeństwo", proponując formułę ograniczonego państwa jako pomysł na demokrację w krajach rozwijających się....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta