Tak się robi legislację
Zmiana trybu wyboru sędziów Trybunału Konstytucyjnego to legislacyjny majstersztyk. Przy tym nawet falandyzacja prawa to dziecinne, nieszkodliwe igraszki – pisze prof. Antoni Bojańczyk.
Każda władza chciałaby mieć jak najwięcej swoich ludzi w Trybunale Konstytucyjnym. To całkowicie naturalny polityczny odruch pierwotny. Presja na obsadzenie TK w sposób możliwie najbardziej party-friendly była, jest i zawsze będzie ogromna. I oto dziś, przy okazji prac nad prezydenckim projektem nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, narodził się znakomity pomysł przejęcia jeszcze w tej kadencji Sejmu nieproporcjonalnie dużej części obsady Trybunału, bo aż jednej trzeciej. W dodatku jest to projekt tak prosty od strony legislacyjnej, że w swej prostocie wręcz piękny. I równie szkodliwy dla ustroju państwa.
Rozbroić zabezpieczenie
Absurdalne byłoby zakładanie, że partyjne nominowanie danego kandydata na sędziego TK przełoży się bezpośrednio na określony kierunek orzekania. Nie ma takiego związku. Sędzia TK raczej nie będzie wasalem partii, która go nominowała, a potem przeprowadziła jego kandydaturę przez Sejm. Z chwilą złożenia ślubowania i objęcia urzędu sędziego wczorajszy sędzia elekt przechodzi proces zupełnej emancypacji. Przestają go łączyć jakiekolwiek więzy z partią, która go wystawiła (jeżeli w ogóle takie więzy były). Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie twierdził, że sędzia będzie głosował pod instrukcję partyjną.
A jednak właściwy dobór personalny do TK ma niewątpliwie dla sił politycznych wielkie znacznie. Większe niż w innych...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta