Kontrola inwestycji to obrona konieczna
Radosław Potrzeszcz, Tomasz Siemiątkowski | Tworząc dobre, propaństwowe prawo, nie wolno zaczynać od lęku, że może się ono nie podobać urzędnikom Unii Europejskiej. Trzeba tylko uczynić je dopuszczalnym – uważają twórcy koncepcji ustawy o kontroli niektórych inwestycji.
Jeszcze nie weszła w życie ustawa o kontroli niektórych inwestycji, a już słychać głośne skargi, że albo jest zbyt śmiała, bo nie dość unijna, albo że wyrwano jej po drodze zęby, więc nic nie da. Jak jest naprawdę?
Radosław Potrzeszcz: Uchwalony tekst jest ciut inny, niż w założeniu miał być. Niemniej nie taki to problem, jak go malują czytający bez zrozumienia. Ustawa bezsprzecznie daje sektorową, czyli przedmiotową, ochronę gospodarce. Trochę się tylko boję, że szukający dziury w całym podniosą alarm, kiedy na rządowej liście przedsiębiorców objętych procedurą kontrolną pojawią się korporacje z udziałem Skarbu Państwa. Już słyszę krzyk, że to ochrona uprzywilejowanego właściciela. Tymczasem ustawa nie chroni żadnej ze spółek podmiotowo. Zakaz nabywania przedsiębiorstwa może tak samo dotyczyć koncernu paliwowego, jak i małej firmy rodzinnej, gdyby ta miała np. kody źródłowe do oprogramowania F16.
Pewne zamieszanie wprowadziło też przeniesienie decyzji kontrolnych na niższy, ministerialny poziom. Ale co z tego, że teoretycznie o zgodę na transakcję powinni pytać wszyscy potencjalni nabywcy praw udziałowych? Odmowę, co oczywiste, dostanie wyłącznie inwestor spoza Unii, zagrażający porządkowi publicznemu lub bezpieczeństwu państwa.
Uczestnicząc w pracach legislacyjnych, mieli więc panowie z tyłu głowy skojarzenie z losami złotej...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta