Chora amerykańska demokracja
Dla Amerykanów wynik wyborów, jakikolwiek by był, nie będzie oznaczał istotnej zmiany państwa, w którym żyją – zauważa publicysta.
Ponieważ zbliżają się wybory prezydenckie w USA, w prasie pojawia się coraz więcej analiz dotyczących kampanii obydwojga kandydatów, Hillary Clinton i Donalda Trumpa. To na pewno fachowe analizy, ale – ponieważ skupiają się na na tym, co kandydaci mówią i jakie poglądy według komentatorów mają – nie dotykają szerszego kontekstu społeczno-politycznego, w jakim się Ameryka znajduje, albo dotykają go powierzchownie.
Tymczasem Ameryka pogrąża się (choć nie tak szybko jak Europa Zachodnia i nieco inaczej) w głębokim kryzysie społecznym. Gdyby tak nie było, nie byłoby fenomenu populisty Donalda Trumpa, którego obecność na scenie politycznej mówi co najmniej tyle: społeczno-polityczny kryzys zaszedł już tak daleko, że amerykańska klasa polityczna okazała się niezdolna do dalszego ukrywania tegoż kryzysu przed wyborcą.
System grup interesów
Obecny system jest wynikiem procesu liczącego prawie 200 lat. Pionierem brudnych zachowań biznesowo-politycznych był Andrew Jackson, który nie tylko w sposób nieuczciwy zbił fortunę na przejmowaniu dla USA ziemi Indian, ale także był pierwszym, który – by zapewnić sobie prezydenturę – na wielką skalę posłużył się patronażem, czyli strategią wzmacniania politycznego wpływu na drodze nominacji politycznych. Patronaż utrwalił Abraham Lincoln: z około 1500 stanowisk, które miał do obsadzenia we...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta