Scena nie uniosła ciężaru ego
Bardzo współczuję ludziom wybitnym. Ze swoich wielkich, wizjonerskich pomysłów muszą się oni notorycznie tłumaczyć maluczkim. To naprawdę nieznośne, kiedy chcesz zrobić ponadtrzygodzinny porażający rozmachem spektakl, w którym wykorzystasz cały zespół aktorski, pracowników technicznych, stworzysz rozbuchaną scenografię, a wszyscy tylko przewracają oczami, wypominając ci, ile to będzie kosztować.
W końcu dostarczyłeś przez lata wystarczająco dużo dowodów na to, że na scenie jesteś w stanie wystawić wszystko, więc czemu nie miałbyś iść krok dalej. Przesunąć granicę.
W wypadku „Snu srebrnego Salomei" tą granicą jest zespół aktorski. Zamiast niego na pokrytą notatkami scenę (niech nikt nie myśli, że się nie przygotował!) wychodzi reżyser. Uzbrojony w zestaw flamastrów wypisuje na płachcie papieru imiona kolejnych bohaterów, daty i wydarzenia. Jest ich tyle, że w pewnym momencie rysunek staje się nieczytelny, przypomina trochę pracę Cy Twombly'ego „Fifty day of Iliam", w której artysta na...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta