Wielki wódz, słaby prezydent. Część II
Amerykańscy prezydenci | W 1861 r. Ulysses Simpson Grant był odsuniętym od służby kapitanem, któremu nie chciano powierzyć dowodzenia nawet niewielkim oddziałem. A jednak to on poprowadził wojska Północy do spektakularnych zwycięstw i cztery lata później przyjmował kapitulację Południa.
Ulysses Simpson Grant nigdy nie miał skrystalizowanych poglądów politycznych. W przeciwieństwie do swoich braci trzymał się od polityki z daleka. Nie miał też wysokiego mniemania o waszyngtońskich elitach. Przyszły 18. prezydent Stanów Zjednoczonych był człowiekiem do bólu zwyczajnym. O rozwój swojej kariery nie dbał tak samo jak o schludność swojego wyglądu. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że był człowiekiem „na luzie", pragnącym spokojnego, ustatkowanego życia. Te cechy wbrew pozorom okazały się niezwykle przydatne w czasie wojny secesyjnej, ale kłopotliwe w czasie prezydentury. Jego błyskawiczny awans do stopnia generała brygady nie był wsparty ani koneksjami rodzinnymi, ani znajomościami wśród waszyngtońskiej socjety. On po prostu był niezwykle utalentowanym żołnierzem, który do dowodzenia armią podchodził w sposób bardzo pragmatyczny.
Koledzy Granta z Akademii Wojskowej w West Point, którzy mieli znacznie lepsze oceny na studiach, karnie przestrzegali wojskowej dyscypliny i systematycznie pięli się w hierarchii. Mimo to później w warunkach bojowych okazywali się o wiele mniej skuteczni niż Grant. On zaś, mimo legendarnej wręcz skłonności do bałaganiarstwa, częstego zaglądania do kieliszka i całkowitego odrzucenia konwenansów epoki, stał się w ciągu zaledwie kilku miesięcy bohaterem narodowym Północy na miarę Jerzego Waszyngtona. Grant doskonale...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta