Być jak Wilhelm Canaris
Wielcy koszykarze błyszczą na boisku, a wielcy menedżerowie pracują w zaciszu gabinetów. Jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, to żyją w cieniu, jeśli się pomylą, stają się obiektem drwin, ale bez nich nawet Michael Jordan i LeBron James nie odniosą sukcesu.
Wyprzedzić, przechytrzyć, nie dać się wyprowadzić w pole. Znaleźć superatletę, pogodzić ze sobą sprzeczne interesy oraz rozbuchane ego, zmieścić się w limicie wynagrodzeń teraz i za kilka lat, bo
w NBA kontrakty to rzecz święta – obiecałeś, to płaczesz i płacisz. To zadanie dla generalnych menedżerów, którzy stoją za sukcesami największych gwiazd koszykówki. Serial „The Last Dance", który opowiada historię zwycięstw Chicago Bulls oczami Michaela Jordana, przy okazji pokazuje coś jeszcze.
Widać, jak Jordan zaczyna przerastać ligę, zdobywa kolejne tytuły mistrzowskie, jak staje się globalnym gigantem. Wraz z nim rośnie koncern Nike, który sprzedawał miliony par butów, bo każdy chciał być jak Jordan. Ale nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie odważne, na pierwszy rzut oka niezrozumiałe, decyzje Jerry'ego Krause'a, czyli człowieka z cienia.
Jordan czekał siedem lat, zanim założył na palec pierwszy mistrzowski pierścień. Błyszczał już wcześniej, ale nie miał mistrzowskiej drużyny. W tym czasie przez Chicago Bulls przewinęło się wielu zawodników i trenerów, aż wreszcie wiecznie zajadający się pączkami Krause zbudował drużynę na miarę mistrzostwa. Jordan powinien dziękować, a nigdy tego nie zrobił. Dziękować powinni też mieszkańcy Chicago i stanu Illinois, bo dzięki jordanomanii napłynęły tam miliony dolarów. Powstało na ten temat...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta