Czerwone linie Kijowa
Wołodymyr Zełenski doskonale wie, że bohatera narodowego od zdrajcy dzieli tylko jeden krok.
Władimir Putin nie negocjuje z Amerykanami w imieniu Rosjan, nie musi podejmować decyzji pod presją społeczeństwa, nie martwi się o słupki w sondażach i nadchodzące wybory. Wszystko ma pod autorytarną kontrolą i doskonale wie, że jutro może ogłosić „zwycięstwo” w wojnie z Ukrainą (a może i z całym Zachodem), przeprowadzić paradę wojskową na placu Czerwonym, wręczyć odznaczenia weteranom działań wojennych i według własnego uznania zakończyć trwający od ponad trzech lat konflikt. Nikt w dzisiejszej Rosji nie rozliczy dyktatora.
Negocjuje w swoim imieniu i jest zakładnikiem wyłącznie swoich ambicji imperialnych. Elity rosyjskie przyjmą każdy zawarty przez niego układ z USA (i Ukrainą), z niecierpliwością czekają na zniesienie sankcji i możliwość powrotu do swoich luksusowych zagranicznych rezydencji.
W zupełnie innej sytuacji znajduje się prezydent Wołodymyr Zełenski. Członkowie ukraińskiej delegacji w Dżuddzie wiedzą, gdzie przebiegają czerwone linie, których przekroczenie będzie dla nich równoznaczne z zakończeniem politycznej kariery nad Dnieprem.
Jak...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta