I w moim życiu był czas, gdy słońce nie świeciło
Leo Beenhakker - trener reprezentacji Polski specjalnie dla „Rzeczpospolitej” o przygotowaniach do mistrzostw Europy, powołaniu dla Rogera i drugiej szansie, na którą każdy zasługuje
Rz: Nie ma pan wrażenia, że wkrótce ktoś wyśle do Watykanu prośbę o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Leo Beenhakkera?
Leo Beenhakker: Jestem tylko prostym trenerem, który kocha pracę i jest kibicem piłki nożnej. Ostatnio trafiałem na pierwsze strony gazet niezwiązanych ze sportem, ale takie sytuacje czy odbieranie nagród od prezydenta stresuje mnie dziesięć razy bardziej niż mecz przeciwko Portugalii. Nie czuję się komfortowo, wypinając pierś do orderu. Jestem zaszczycony, że ludzie doceniają moją pracę, ale to nie jest moja motywacja. Oficjałki mnie męczą.
A jak się pan czuł, słysząc z ust prezydenta Polski, że nazywa się Leo Benhałer?
Dajmy spokój, nie zawracam sobie tym głowy. Jestem zaszczycony, że dostałem odznaczenie, a sam nazwiska polskiego prezydenta też nie potrafiłbym wymówić.
Stał się pan w Polsce ikoną popkultury.
Ale to naprawdę nie moja wina. Reprezentowanie kraju zawsze się wiąże z trofeami i podziękowaniami. Akceptuję to, co nie znaczy, że muszę lubić. Wolę być z chłopakami na zgrupowaniu, bo moją największą nagrodą jest sukces drużyny. Albo to, że po bardzo długiej rozmowie z Radosławem Matusiakiem przed meczem z Estonią widzę później na boisku dawnego, dobrego piłkarza.
Balon oczekiwań przed Euro jest już nadmuchany do niebotycznych rozmiarów. Jak pęknie po dwóch porażkach, to z wielkim...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta