Kalifornijskie marzenie
Był maj 1968 roku. Przebywałem wtedy nie w Paryżu, lecz 10 tys. kilometrów na zachód, w Kalifornii, gdzie wykładałem na Uniwersytecie w Los Angeles.
Kiedy pewnego dnia wracałem do Venice, nadmorskiego miasteczka, gdzie wynajmowałem mieszkanie, byłem świadkiem sceny jakby wyjętej z Biblii. Dokąd sięgał wzrok, całą plażę wypełniali ludzie w długich szatach, kolorowych, ale poszarpanych i niechlujnych. Czuć było zapach marihuany. Za nimi, na bulwarze, stał rząd radiowozów, z każdego z nich wychylał się policjant z wycelowaną bronią. W powietrzu wisiało niebezpieczeństwo. Tak jak nigdy nie zetknąłem się z marihuaną, tak aż do tamtego dnia nie słyszałem słowa „hipis”. Wtedy w Wielkiej Brytanii było niemal nieznane.
W Europie radykalizm zbuntowanych studentów nie sięgał głęboko. W Kalifornii, chcąc zostać radykałem, trzeba było być radykalnym we wszystkim. Miałem znajomego – schludnego profesora matematyki, starannie zaczesanego i w zapiętej na ostatni guzik koszuli, żonatego, żyjącego w przykładnej rodzinie. Zniknął z kampusu na wiele miesięcy. Pewnego dnia szedłem na wykład, kiedy postać podobna do Jezusa ukazała się na szczycie pagórka. Miał rozwiane blond włosy do ramion, długą brodę i...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta