Nie lubią mnie ci, którzy boją się prawdy
Rozmowa z piłkarzem Herthy o niemieckim i polskim futbolu i o tym, dlaczego nigdy nie zagra w drużynie Leo Beenhakkera
RZ: Jak się zdobywa uznanie w Niemczech?
Artur Wichniarek: Tak jak w każdej dziedzinie życia – codzienną pracą i poświęceniem. Trzeba sobie postawić cel i do niego dążyć. Początki oczywiście nie były łatwe, rzeczywistość okazała się dla mnie brutalna. Musiałem się przebijać od początku, bo to, że w Widzewie Łódź miałem dobrą markę, tutaj nic nie znaczyło. Zderzyłem się z obcym językiem i zupełnie obcą dla Polaków kulturą. Znałem z żoną angielski, ale to było za mało. Tutaj od Polaków wymagają szybkiej nauki języka niemieckiego. Zatrudniliśmy nauczyciela, który z czasem stał się moim przyjacielem. Radziłem sobie już po trzech miesiącach. Miałem jednak momenty zwątpienia, bo nie grałem regularnie w lidze. Trzeba było dużo wytrwałości i uporu, żeby wreszcie wykorzystać szansę.
Pochodzi pan z bogatej rodziny, nie musiał pan grać w piłkę dla pieniędzy. Taka świadomość nie przeszkadza?
Idę swoją drogą i postanowiłem zostać piłkarzem. Nie miało dla mnie znaczenia, czy muszę to robić, czy nie. Nie chciałem być zależny. Już kiedy byłem juniorem, mówili, że z Wichniarka dobrego zawodnika nie będzie, bo jego rodzice mają pieniądze. Ja między tymi rzeczami nie widziałem związku, nie rozumiałem takiego myślenia. Przez całe życie miałem liczyć na kieszonkowe od rodziców, być na ich garnuszku? Coś takiego nie wchodziło w grę, ale było mi trudno zaistnieć w piłce, bo ciągle...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta