Filmy za kapturem komandoski
Nie wolno było robić zdjęć w montowni. Być może obawiano się, że władza oskarży robotników o ujawnianie tajemnic gospodarczych. Jako jednemu z nielicznych udało mi się dostać na zaplecze - opowiada fotoreporter Włodzimierz Wasyluk
27 sierpnia pojechałeś do Stoczni Gdańskiej z ekipą „Tygodnika Demokratycznego”, aby robić tam zdjęcia. Ile miałeś rolek filmu?
Włodzimierz Wasyluk: Za mało. 10, może 12. A to dlatego, że nikt nie wiedział, co się dzieje w Gdańsku. Do Warszawy docierały tylko skąpe informacje o chwilowych przerwach w pracy. Tak więc przyjechałem do stoczni i po dwóch dniach zostałem bez filmów.
I co wtedy zrobiłeś?
Brałem od ludzi. Kilka dostałem od Francuzów. Były znakomite, u nas dostępne wówczas wyłącznie w Peweksie. A kilka rolek dali mi stoczniowcy. To już były nasze polskie HL-ki. Nikt nie chciał pieniędzy ani pokwitowania.
Solidarność nie była pustym słowem.
PRL, w jakim żyłem, opierał się na zakłamaniu i obłudzie. A tu nagle wylądowałem w innym świecie. Pod bramę stoczni przyjechał furmanką chłop. Przywiózł ziemniaki. „Przepraszam, ale to wszystko, co mam” – wyjaśnił. Pamiętam babinkę z pętem kiełbasy. Powiedziała, że więcej nie ma, ale ten kawałek chciałaby dać strajkującym. PRL był państwem układów i układzików. Człowiek wiedział, że jeśli nie zrobi tego, czego oczekuje władza, partyjni utrudnią mu życie. Odmówią paszportu, pozbawią talonu czy skierowania na wczasy. W Gdańsku te parszywe układy przestały obowiązywać.
Ale najważniejsze chyba było to, że po latach lęku zapanował spokój. Wszyscy...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta