Koksowniki na ulicach stoją, ale ogrzać się przy nich niełatwo
Ostatni raz stały w stolicy w stanie wojennym, potem jeszcze podczas rekonstrukcji tych wydarzeń z początku lat 80. ubiegłego wieku. Teraz koksowniki stoją znów w 46 miejscach miasta. Powód? Siarczyste mrozy.
– Umieściliśmy je w sąsiedztwie przystanków, na których zatrzymuje się duża liczba autobusów i tramwajów wielu linii. Pojawiły się też na 10 pętlach autobusowych oraz na najczęściej używanych stacjach PKP, które są miejscami przesiadkowymi – wylicza Magdalena Łań z biura prasowego ratusza.
Urzędnicy przyznają, że grzewcze kosze były kupione już rok temu. – Ale mróz odpuścił i nie było potrzeby ich używania – tłumaczą. I przyznają, że pomysł zapożyczony był z Krakowa, gdzie koksowniki stały już dwa, trzy lata temu.
– Kosztowały 15 tys. zł, a węgiel jest na składzie Miejskich Zakładów Autobusowych – mówi Magda Łań.
Warszawiakom pomysł się spodobał, ale do realizacji mają zastrzeżenia. – Jak ogrzać się przy koksowniku, skoro jest ogrodzony? – pytają.