Jeden procent dla naszych
Argument o prawie do różnorodności podnoszony jest, tylko gdy za publiczne pieniądze chce ktoś promować dewiacje, bluźnierstwa lub pornografię. Wystarczy jednak, że udostępni się salę na spotkanie z kimś, kogo kapturowy sąd salonu nazwie faszystą, a zaczyna się festiwal darcia szat – pisze publicysta „Rz”
Państwowy mecenat nad kulturą działa tak – by się odwołać do historycznego przykładu – że Salieri prosperuje, triumfuje na salonach i pławi się w pochwałach, a Mozart zdycha z głodu, bo komponował, zamiast pracować nad zobowiązaniem sobie autorytetów z rozmaitych doradzających Najjaśniejszemu Panu komitetów i kapituł. Zważywszy, że Salierich jest zawsze znacznie więcej niż Mozartów, trudno się dziwić, iż system taki dla większości artystów (nie mówiąc już o tzw. działaczach kultury) jest wielką, nadrzędną wartością i broniąc go albo żądając jego wprowadzenia, zawsze gotowi są wypisywać potężne epistoły, sygnować listy i petycje, tudzież osobiście gardłować na kongresach.
W naszym kraju doprowadziło to do poważnej kompromitacji środowisk twórczych, albowiem u zarania gospodarczej transformacji opowiedziały się one stanowczo i jednoznacznie za siłami „odpowiedzialnymi i reformatorskimi", a z kolei owe siły na sztandary wzięły sobie gorliwą pochwałę wolnego rynku w jego regulowanej, nomenklaturowej wersji, wynegocjowanej w ramach historycznego kompromisu „pieniądze za władzę".
Kiedy sprawa dotyczy nie jakichś tam rolników czy stoczniowców, ale samych elit – to cała neoliberalna retoryka niknie bez śladu i staje się oczywiste, że na kulturę pieniądze się znaleźć „muszą"
Fakt, iż na liberalizm nawróciły się gwałtownie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta