Sir Wiggo, czyli czysty przypadek
Bradley Wiggins. Nie chciał tego, ale zrobili go twarzą walki z dopingiem. Jeśli i Brada złapią, to już znikąd nadziei
„No nie. Ze wszystkich, których mogłam potrącić, cholera Bradley Wiggins" – powiedziała Cath Burrows, gdy zobaczyła, komu w ostatnią środę zajechała drogę swoim oplem. Było ciemno, nie rozejrzała się, wyjeżdżając ze stacji benzynowej. Rowerzysta wyleciał w powietrze. Zderzyła się, jakby nie patrzeć, z sąsiadem. Obydwoje mieszkają niedaleko Wigan: ona, właścicielka serwisu Porsche, i on, król kolarstwa. Za chwilę były na miejscu kamery, flesze, mikrofony. A telewizja Sky, sponsor i pracodawca Wigginsa w Team Sky, zaczęła szukać sobowtóra kolarza, by z nim jechać pod Wigan i odtwarzać dla widzów, jak to się stało.
Nie potwierdziły się pierwsze paniczne doniesienia, że Wiggins ledwo uszedł z życiem. Skończyło się urazami żeber i palców. Gdy Bradley wracał ze szpitala, pod domem czekał na niego tłum paparazzich i dziennikarzy. Pokazał im, że akurat z palcami to nic poważnego: wyciągnął do nich wyprostowany środkowy lewej ręki. I znów się zaczęło.
Jedni piszą: a nie mówiliśmy, że jednak mu odbiło od tych sukcesów, pieniędzy i popularności? A drudzy: jak miał być przygotowany na taką popularność? Przecież wcześniej w tym kraju kolarze byli ludźmi niewidzialnymi. Czy ktoś sobie wyobrażał czołówki tabloidów i telewizyjnych wiadomości o tym, że został potrącony rowerzysta?
Wielu rzeczy sobie ludzie nie wyobrażali. Że Anglik wygra Tour de France,...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta