Szosą na Rzeszów
Oburzenie kierowców polityką fotoradarową państwa polskiego jest uzasadnione. Bo w rządowej trosce o bezpieczeństwo na drogach brzmi fałszywa nuta – twierdzi publicysta „Rzeczpospolitej"
Najcięższe armaty przeciwko krytykom polityki fotoradarowej państwa wyciągnął Jarosław Giziński w tekście „Fotoradar albo polskie tsunami". By udowodnić tezę, że narodowy opór przeciwko fotoradarom jest bez sensu, rzucił na szalę doświadczenia własne, europejskie, a nawet światowe. Autor pisze: „To zadziwiające, jaki efekt wywołało raptem 540 urządzeń do pomiaru prędkości na drodze publicznej", podczas gdy we Francji, Niemczech i krajach Beneluksu są ich tysiące, a mandaty za przekroczenie prędkości – znacznie surowsze i nikt nie protestuje.
Dać wybór
Nie do końca mogę się zgodzić z tak postawionymi tezami. Powoływanie się na rozwiązania z krajów Europy Zachodniej jest ogranym, a na dodatek źle trafionym, argumentem. Często zapomina się przy tym, że w Niemczech, Francji itd. są dziesiątki tysięcy kilometrów autostrad i dróg szybkiego ruchu. Można nimi jeździć prędko, ale i zgodnie z przepisami.
Kierowcy z Niemiec czy Francji mają zatem wybór. Jeżeli się spieszą, wybierają autostradę, która zazwyczaj biegnie obok miejscowości, w której żyją. Ci, którym się nie spieszy, jadą zwykłą drogą lokalną....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta