Rozmowa Alberta z Bogiem
Zimowego wieczora, kiedy śnieg i zawieja na głucho zaryglowały drzwi do jego domu, Albert usiadł za stołem, wejrzał w wysrebrzone lustro i zaczął wzywać Boga
W powietrzu czuć było cierpki zapach świec, żar z kominka lekko rumienił ściany. Obudzona w środku zimy ćma, która przed chwileczką jeszcze krążyła wokół płomienia, skwierczała teraz w ogniu jak suchy knot. Z jej nadpalonych skrzydeł spoglądały na Alberta wielkie sowie oczy.
Albert wypowiedział zaklęcie, albo też zdanie, które w jego mniemaniu było zaklęciem. Wiatr natarł mocniej na ściany domu i Albert poczuł na twarzy chłód. Zmrużył oczy, lecz nadal wpatrywał się z uwagą w lustro.
Bóg był daleko... Przed oczami miał obraz znany od dziesiątków lat: własne, podniszczone jak wytarte lisie futerko oblicze, nietynkowany mur z kanciastych kamieni, okienko, w którego szybach zagnieździł się gruby na palec szron. Byłby widział i granatowe niebo, gdyby nie mróz. Gwiazdy? Cóż można powiedzieć o gwiazdach, jeśli nie widać nieba?
Płonące w kominku drzewo zaczynało się dopalać. Świeciła jeszcze świeca, a właściwie ogarek w garniturze z motylich skrzydeł i tylko dzięki niej Albert czuł wokół siebie słabe tętno życia, ruch. Płaty wilgoci i pleśni pod sufitem przybierały fantastyczne barwy i unosiły się w biegu, jak spłoszone zwierzęta.
Drgnął. Wydało mu się, że na murze, za sobą dostrzegł cień, poruszenie.
Powiedział znowu kilka razy na głos: Panie, jeśli jesteś, przyjdź... Jakby w odpowiedzi jedno z dogasających polan wydało...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta