Biało-czerwona siła
Agnieszka Radwańska – Na Li 7:6 (7–5), 4:6, 6:2. Dwie półfinalistki mówią po polsku – tenisistka z Krakowa zagra w czwartek z Sabine Lisicki.
Korespondencja z Londynu
Wtorek był chłodny, a w polskich sercach wciąż gorąco. Wygrać z Na Li to była mordęga, lecz po ponad trzech godzinach, licząc z dwiema przerwami na deszcz, polska tenisistka jest drugi raz w półfinale Wimbledonu. Oczarowała kort centralny, razem z rywalką stworzyły spektakl, o którym komentatorzy mówili, że jest godny finału.
Po latach najdłużej będzie się wspominać te osiem piłek meczowych, które miała Agnieszka Radwańska, wspaniały pokaz waleczności Chinki i Polki. Pokonana też ma prawo wysoko nosić głowę.
Polscy kibice wreszcie mogli być dumni z gry ubiegłorocznej finalistki. Był to zapewne najlepszy mecz kobiecy tego Wimbledonu. Było z czego wybierać – od pierwszego seta, w którym działo się tyle, że wystarczyłoby na trzy inne mecze, po niezwykły finał, w którym i Radwańska, i Na Li grały jak mistrzynie.
Można spekulować, że mogły być od razu dwa sety dla Polki. Pewnie tak, w drugim secie Agnieszka prowadziła 4:2, lecz remis 4:4 kazał jej wrócić na ziemię. Ten mecz nie mógł się skończyć szybko. W jednym z gemów trzy razy Na Li pomogła siatka (– raz jest dostatecznie pechowy – mówił w BBC John McEnroe).
Po drugim secie Isia poprosiła o pomoc lekarską. Interwencji wymagała prawa noga. Masaż, bandaże, plastry wokół uda – nawet jeśli to była tylko prewencja, to niepokój...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta