Krwawy poniedziałek w Kairze
Egipt | Nie wszyscy żołnierze chcieli strzelać. Bractwo Muzułmańskie liczy na rozłam w armii.
Jerzy Haszczyński z Kairu
W Nasr City, wielkim blokowisku na wschodnich przedmieściach Kairu, jest terytorium, gdzie nadal rządzi Bractwo Muzułmańskie. To okolice meczetu Rabaa al-Adawija o jasnobeżowych murach, obwieszone portretami obalonego prezydenta Mohameda Mursiego.
Tysiące mężczyzn uczestniczyło w poniedziałkowych południowych modłach przed meczetem. W skupieniu wznosili ręce ku górze, w oczach brodatych staruszków pojawiały się łzy. Wspominali tych, którzy kilka godzin wcześniej zginęli w czasie strzelaniny pod pobliskimi koszarami Gwardii Republikańskiej.
Było zaraz po porannej modlitwie, przed czwartą, w Kairze panował jeszcze zmrok.
– Nagle zrobiło się gęsto od dymu i padły strzały. Koło mnie padali zakrwawieni ludzie i umierali – opowiada Mahmud Fuad, 29-latek z długą brodą, z zawodu bibliotekarz, którego spotkałem w szpitalu polowym utworzonym na terenie meczetu Rabaa al-Adawija, gdzie opatrywano mu zranioną nogę. Ciężej poszkodowani trafili stąd do trzech profesjonalnych szpitali w okolicy.
Fuad nie widział zabitych dzieci. Ale inni zwolennicy Bractwa wspominali nawet...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta


![[?]](https://static.presspublica.pl/web/rp/img/cookies/Qmark.png)
