Zginęli po modłach, próbując uwolnić Mursiego
Jerzy Haszczyński z Kairu
Najtragiczniejszy moment przesilenia politycznego w Egipcie. Co najmniej 51 zwolenników obalonego w zeszłym tygodniu przez armię prezydenta Mohameda Mursiego zginęło w poniedziałek wczesnym rankiem w Kairze.
Odsunięte od władzy Bractwo Muzułmańskie mówi o masakrze i zabitych uznaje za męczenników. Armia twierdzi, że broniła koszarów Gwardii Republikańskiej przed terrorystami. Zginął też jeden oficer. Kilkaset osób zostało rannych, wiele ciężko.
– Dlaczego nazywają nas terrorystami, nie mieliśmy broni. Modliliśmy się, mężczyźni, kobiety i dzieci, nagle podjechały samochody, z których wysypali się żołnierze, rozproszyli gaz łzawiący. I zaczęli strzelać – opowiada „Rz" Ali Salah, farmaceuta, który przetrwał ostrzał i ratował rannych.
– Nie mogę uwierzyć, że nasza armia strzela do pokojowo nastawionych ludzi – mówi nam z płaczem w głosie Dina Zakaria, młoda działaczka utworzonej przez Bractwo Partii Wolności i Sprawiedliwości.