Działacze związkowi czują się bezkarni
Górnictwo nie chce zmienić systemu wynagrodzeń, organizacji pracy, nie zrezygnuje z nawet najbardziej bzdurnego przywileju – mówi były prezes JSW.
Rz: Zdezerterował pan.
Postanowiłem odejść sam, nikt mnie do tego nie zmuszał. Uznałem, że głowa jednego człowieka nie może być przeszkodą w tym, by 26 tys. ludzi pracowało i zarabiało. Nie miałem nacisków z Warszawy, zresztą nie miałem ich przez osiem lat pracy w JSW. To było odejście na moich warunkach. Wytrzymałem dużo.
Ale na pożegnalnej konferencji prasowej powiedział pan, że pana bezpieczeństwo jest zagrożone. Były jakieś groźby?
Jeśli jeden związkowiec mówi na masówce, że górnicy żądają krwi Zagórowskiego, różnie można to rozumieć. Jeśli pali się kukły z moją podobizną, a dziecko górnika ubiera się w zbroję rycerską, daje mu się mieczyk i ojciec go uczy, jak dźgać kukłę ze zdjęciem Zagórowskiego, to nie jest to fajne. Rzucano w budynek JSW cegłami, śrubami. Gdyby nie policja, ludziom w środku groziłby lincz. Kiedy zdecydowaliśmy się sprywatyzować JSW, mieliśmy z wiceprezesem ds. pracowniczych Marianem Ślęzakiem pod domami nieustającą pikietę. Bo na wprowadzenie JSW na giełdę też nie było zgody liderów związkowych. Byli wściekli. Stali pod naszymi oknami, w czternastu, bo w piętnastu trzeba mieć zgodę, i wręczali mieszkańcom bloku ulotki na mój temat. Na ulotce byłem w więziennym pasiaku, a z drugiej jej strony były na...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta