Mit wciśnięty w banał
„Ostatnia rodzina" zgarnia kolejne nagrody, bo jest doskonałym portretem artysty w PRL-owskich realiach.
monika maŁkowska
Zgrzytający dźwig wznosi się powoli, z oporami, jakby w każdym momencie mógł się popsuć, nawet spaść. Wraz z wtłoczonymi weń osobami odliczamy piętra. Im wyżej, tym straszniej. Narasta groza, nie wiedzieć czemu – przecież tylko migają numery kolejnych pięter. Suspens godny Alfreda Hitchcocka.
A przecież wiadomo, kiedy zdarzył się dramat: Zdzisław Beksiński został zamordowany w 2005 roku; pięć lat wcześniej jego syn Tomasz popełnił samobójstwo. Ale ta winda – to wehikuł czasu.
Cofamy się zatem do roku 1977, gdy do M5 w bloku na nowoczesnym osiedlu na warszawskim Służewcu nad Dolinką wprowadza się familia Beksińskich: dwie starsze panie – matka i teściowa Zdzisława oraz jego żona Zofia; jednocześnie w sąsiednim budynku samodzielne mieszkanko dostaje jedyna latorośl państwa, syn Tomasz. I tak zaczyna się jazda.
Obraz o obrazach
W tym samym 1977 roku urodził się scenarzysta „Ostatniej rodziny" Robert Bolesto. Ani on, ani siedem lat młodszy reżyser Jan P. Matuszyński nie mają PRL-owskich powidoków.
Mimo to zrealizowali najdoskonalszy ze znanych mi obrazów o... obrazach. A raczej o twórcy tychże. O prozie życia, będącej udziałem tych, których uważamy za „wybrańców". To nie męki twórcze są ich demonami, lecz zatkana kanalizacja, niefachowi fachowcy, niedostatki zaopatrzenia. Czyli to, co...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta