Witamy w prywatnym folwarku
Viktor Orbán, w środę obchodzący 60. urodziny, zapowiada, że chce jeszcze porządzić minimum dziesięć lat. Tak skonsolidowanej władzy raczej demokratycznymi wyborami odsunąć się nie da – pisze politolog.
Narody małe i średnie mają swoje traumy i kompleksy. Chcąc je zrekompensować, szukają mitów, symboli albo silnych wodzów. Węgrzy, naród ciężko doświadczony najpierw jarzmem tureckim, potem długą dominacją Habsburgów i wreszcie poszatkowaniem w Trianon, są wyjątkowo podatni na te pokusy. Chęć rewanżu za poniesione klęski była racją stanu epoki admirała Miklósa Horthy’ego (1919–1944), a mapa Wielkich Węgier stała się jednym z symboli rządów Viktora Orbána (ur. 31 maja 1963 r.), od wiosny 2010 r. rządów niepodzielnych.
Węgierski, wszechmocny teraz, premier rządzi na tyle długo, że dla wielu stał się już synonimem państwa, chociaż on kreuje się na wodza całego narodu rozsypanego w diasporze. Ostatnio gra i licytuje zdecydowanie ponad potencjał swojego kraju. Zgodnie z wizerunkiem kreowanym w niemal całkowicie podległych mu mediach prezentuje się jako mąż stanu, traktowany poważnie przez największych: Donalda Trumpa, Władimira Putina, Xi Jinpinga, Recepa Tayyipa Erdogana czy Beniamina Netanjahu.
My, naród
Orbán, który zaczynał swą błyskotliwą karierę jako przekonany liberał i stypendysta dziś malowanego na Węgrzech w najczarniejszych barwach, choć stamtąd się wywodzącego George’a Sorosa, dobrze się czuje wśród autokratów, natomiast znacznie gorzej wypada...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta