Europa chce głosować na wolność
200 kilometrów na wschód od Warszawy zaczyna się ponura dyktatura. A i sama Polska jeszcze kilka tygodni temu była zagrożona populistycznym nacjonalizmem. Bruksela pomogła nam uratować demokrację. I tym musi się chwalić przed wyborami do Parlamentu Europejskiego.
Zestawienie tych liczb musi budzić zdumienie. Z jednej strony trzy czwarte prawa, które reguluje nasze codzienne życie, jest ustanawiane przez Parlament Europejski i inne instytucje unijne. Z drugiej – zaledwie połowa uprawnionych do głosowania wzięła udział w ostatnich wyborach europejskich w 2019 roku, przy czym w niektórych krajach, jak Czechy, Słowacja czy Portugalia, do urn poszedł ledwie co trzeci uprawniony.
Najprostszym sposobem, aby to wytłumaczyć, jest złożoność procedur ustawodawczych w Brukseli i Strasburgu. Jest ona wynikiem piętrowych kompromisów, które przez kilkadziesiąt lat były wykuwane między naturalnym dążeniem suwerennych, często bardzo starych państw narodowych, które chcą zachować maksimum swoich uprawnień, a procesem integracji, który w naszym globalnym świecie konsekwentne posuwa się do przodu.
Początkowo w ogóle nie było problemu: eurodeputowani byli desygnowani przez parlamenty narodowe. W 1979 roku, przede wszystkim z inicjatywy ówczesnego prezydenta Francji Valéry’ego Giscarda d’Estaing mieszkańcy ówczesnej „dziewiątki” po raz pierwszy mogli głosować bezpośrednio w wyborach do europarlamentu.
Ale wbrew intencjom pomysłodawcy te wybory potraktowano jako sprawdzian polityki krajowej. Jeśli ktoś chciał zaprotestować przeciwko rządom gaullistów...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta