Polska wioska prawie olimpijska
Racot to ewenement na skalę kraju. Od 1992 roku uczniowie gimnazjum jeżdżą na igrzyska dopingować sportowców
Na hasło: „robimy zadymę”, przestronną salę wypełnia zgiełk. A potem hasła zagrzewające do boju. Dwie osoby krzyczą: „buli”, reszta odpowiada: „hej”, i tak trzy razy. To okrzyk z igrzysk w Lillehammer. Ale są i przyśpiewki, które przez lata powstawały w racockim gimnazjum. Najbardziej znana to „Kiedy ranne wstają zorze”. Dalej jest jednak o polskich sportowcach, którzy „mogą wygrać”. Wszystko na melodię znaną z filmów o wojsku. Biało-czerwone czapki, koszulki, flagi. Na jednej napis „Racot”. I jeszcze gwizdki. Miały być dzwonki, ale o wniesieniu ich na stadion nie może być nawet mowy. Względy bezpieczeństwa.
– Do igrzysk przygotowujemy się od początku wakacji. Ale na trybunach nie będzie reżyserki. To życie dyktuje, jak dopingujemy – przekonują uczniowie gimnazjum w Racocie.
Jutro wyjeżdżają do Pekinu. Udział w igrzyskach to szkolna tradycja. Po raz pierwszy pojechali na igrzyska w 1992 roku.
Konie z klapkami, uczniowie bez...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta