Volkoff, czyli pretekst do rozrachunku
Antykomunistyczne czy antyradzieckie kombatanctwo we współczesnym świecie przestało już definitywnie być materiałem na polityczne czy duchowe spoiwo
Z twórczością Vladimira Volkoffa i Wiktora Suworowa zetknąłem się w okolicznościach szczególnych, a zarazem – to istotne – dość typowych dla wielu niegdyś (czasem i obecnie) zafascynowanych nią osób pokolenia mojego i młodszego. Były lata 80., a ja byłem studentem zaangażowanym w antykomunistyczne podziemie. Powiedzieć, że stan wojenny, komunizm i zniewolenie kraju przeżywałem wtedy osobiście, byłoby eufemizmem. Tak jak moi koledzy – i ci znani wtedy, i ci poznani później, ale wówczas w różnych punktach Polski dzielący ze mną wspólne pokoleniowe doświadczenie – żyłem w swego rodzaju emocjonalnym transie.
Błysk w naszych oczach
Uważaliśmy, że stoimy w pierwszym szeregu rycerzy, walczących z imperium zła. Imperium, które za kilka lat miało się rozpaść, ale my – przynajmniej większość z nas – rzadko dopuszczaliśmy taką możliwość. Imperium było przecież potężne. A jego zachodni przeciwnicy wydawali nam się żałośni i słabi. Bo zdradzili w Jałcie, nie pomogli Węgrom w 1956 r., a Czechom w 1968 roku. Bo przegrali w Wietnamie. Bo toczył ich rak kontestacji (w naszej optyce niszczącej społeczeństwo, a więc ułatwiającej Rosjanom podbój Zachodu) i pacyfizmu (sterowanego, oczywiście, z Moskwy.
Nawiasem mówiąc, ten emocjonalnie negatywny, wyniesiony z lat 80. resentymentalny stosunek do lewicowych prądów zza Łaby jako do agentury lub co...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta