Dziesięć tysięcy szatanów
Jan Frycz mówi o aktorskich porażkach, walce o wiarygodność oraz o problemach z polską dramaturgią
Rz: Jaki jest dziś teatr?
Jan Frycz: Czasem nie wiem, czy to jest już show-biznes, spotkanie handlowe „kupić-sprzedać".
A co pan czuje, mówiąc ze sceny?
Zawsze mam tremę i wiem, że nie należy wciskać ludziom ciemnoty. Staram się być wiarygodny w tym, co robię. Udawanie, zasłanianie się nie ma racji bytu. Przynajmniej w teatrze.
Krytykuje się nasze czasy, ale w teatrze zawsze narzekano, że jest kryzys.
To prawda. Zdawałem do szkoły teatralnej z miłości do sceny. Do Starego Teatru. Były lata 70., nie myślałem o popularności i co innego wtedy znaczyło słowo kariera. Nie chodziło tylko o pieniądze, a dziś miarą człowieka staje się coraz częściej jego status finansowy. Poza tym nikt się dzisiaj nie buntuje tak jak bohater sztuki Mrożka, w której gram. Zresztą, przeciwko czemu się buntować, skoro wszystko wolno. To pytanie stawia Artur właśnie w „Tangu".
W Narodowym gra pan ojca Artura, z pokolenia, które wszystko rozpieprzyło – niech pan odpowie na pytanie!
Odpowiem pytaniem:
„A sztuka, Arturze? A sztuka?". Myślę, że zawsze buntem jest niezgoda na własną małość, podłość. Jeżeli widzę film, spektakl, obraz i czuję, że twórca musiał go stworzyć, wiem, że nie kłamie. Dlatego...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta