Powiedzmy, że bywam szczęśliwa
Justyna Kowalczyk o urodzinach na obcej ziemi, o Soczi, nerwach za zamkniętymi drzwiami i zrzędzeniu.
W sobotę wyścig z Marit Bjoergen na 10 km stylem klasycznym w La Clusaz, ale też pani trzydzieste urodziny. Pamięta pani dwudzieste?
Justyna Kowalczyk: Z trudem sobie przypominam. Nawet się ostatnio zastanawiałam, gdzie mogłam wtedy być. Na pewno nie w Polsce, bo ostatnie polskie urodziny to była osiemnastka. Wypadła w Jakuszycach, na zgrupowaniu. Potem już świętowałam tylko na obcej ziemi i wspomnienia się mieszają.
Dwudziestolatce było w życiu łatwiej?
Inaczej. Zbliżały się juniorskie mistrzostwa świata w Solleftea, na których miałam zdobyć pierwszy w karierze medal. Inne miałam cele w sporcie, inne plany na życie. I nagle wszystko zawirowało, zaczęło się 10 lat, które wywróciło mój świat do góry nogami.
Szybko minęło?
Dopiero ostatnie pięć lat. Jak z bicza trzasnął. Liczę od 25. urodzin, których nigdy nie zapomnę, bo wypadły w Rosji i były celebrowane przez kilka dni. Tortów dostałam chyba z osiem, była cała grupa rosyjskich przyjaciół.
W La Clusaz też będą?
Ci, z którymi się przyjaźnię, to sprinterska grupa i nie mają czego szukać w La Clusaz. Ale serwismeni i obsługa na pewno będą. A ja rozłożę urodziny na dwie części, jedną na trasach, drugą w hotelu. Wszyscy teraz dzwonią i mówią, że składają mi życzenia...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta