Proza szkolnego życia
Poślijmy pięciolatki na dwa obowiązkowe lata do przedszkola, do prawdziwego przedszkola. Gdy jako siedmiolatki pójdą do pierwszej klasy, będą gotowe do szkoły i świetnie sobie poradzą – apeluje pedagog.
Przeczytałam w „Rzeczpospolitej" artykuł profesora Łukasza A. Turskiego zatytułowany „Obrońcy dzieciństwa na manowcach" i mam nieodparte wrażenie, że to właśnie Autor tekstu błąka się po bezdrożach niby-wiedzy o rzeczywistości szkolnej, usiłując przekonywać do czegoś, na czym nie bardzo się zna.
Mały potknie się na progu
Na początek przywołuje XIX-wieczny dokument, którym w Wielkiej Brytanii wprowadzono obowiązek szkolny dla pięciolatków. Od tamtego szczęśliwego dnia dzieci brytyjskie idą do szkoły, gdy tylko skończą pięć lat. A nawet zanim je skończą!
Pan Turski zapomniał tylko dodać – a może o tym nie wie? – że w Wielkiej Brytanii u co piątego ucznia diagnozuje się specjalne potrzeby edukacyjne. A u nas, w naszym oświatowo zacofanym kraju? My dopiero dążymy do tego nowoczesnego ideału! Na razie odkryliśmy mechanizm, który do niego prowadzi. Jest prosty, niezwykle skuteczny i już działa!
Otóż wystarczy ulec namowom minister edukacji i o rok za wcześnie wysłać dziecko do szkoły. Po miesiącu–dwóch jest kierowane przez szkołę do poradni psychologiczno-pedagogicznej, ponieważ „nie nadąża", „nie uważa", „nie słucha", „nie pracuje", „nie pamięta", „nie przynosi" „nie adaptuje się" itp.
Poradnia, poproszona o pomoc, stara się wywiązać z zadania jak może, czyli diagnozuje, orzeka i zaleca. Co orzeka? Na przykład...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta