Wołyń to było ludobójstwo
Krzesimir Dębski, kompozytor | Moi rodzice przeżyli, bo poszli do AK. Poza dziadkami ze strony ojca, na Wołyniu wymordowano też większość rodziny mojej matki. Kuzynów, pociotków, oni żyli tam od pokoleń i byli bardzo zakorzenieni.
Pańska rodzina pochodzi z Wołynia z miejscowości Kisielin. Zna pan tragiczną wojenną historię tych stron z prywatnych przekazów i książek ojca. Co się stało w lipcu 1943 roku?
W Kisielinie, tak jak w 96 innych miejscowościach na Wołyniu, 11 lipca nastąpił atak nacjonalistów ukraińskich z UPA na kościół. Wszędzie uderzyli o tej samej godzinie, w niedzielę, podczas sumy. Dziwnym trafem nie odbywały się wtedy nabożeństwa prawosławne, czyli grekokatolicki kler wiedział, co się będzie działo. A działo się to, że w biały dzień mordowano setki ludzi. W niektórych kościołach zabito wszystkich, w innych Polakom udało się obronić. W Kisielinie zginęła ponad połowa obecnych na mszy. Część ludzi otworzyła drzwi kościoła, nie wierząc, że taka zbrodnia jest możliwa i że mogą jej dokonać sąsiedzi, bo ludzie, których znali, wspierali UPA. Zostali wybici do nogi na oczach pozostałych, w tym moich rodziców, którzy przez łącznik uciekli do plebanii. I tam się obronili przed mordercami.
Opis rozpaczliwej walki bezbronnych ludzi z mordercami z karabinami i granatami, który można znaleźć w książce pańskiego ojca, kojarzy się nie z opowieściami z czasów II wojny światowej, tylko ze scenami średniowiecznych oblężeń.
No tak. Polacy bronili się cegłami, które znaleźli na strychu i jedną jedyną księżowską siekierą. Tamci mieli karabiny...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta