Duma i wściekłość
Igrzyska w Soczi będą polityczne – narzekają miłośnicy „czystego" sportu. Mój Boże, a czy którekolwiek igrzyska były niepolityczne?
Igrzyska olimpijskie są imprezą ze wszech miar polityczną. Nie od dzisiaj i nie od wczoraj.
„Ostatnie igrzyska napsuły więcej krwi w stosunkach między narodami niż wszystkie dyplomatyczne incydenty z ostatnich dziesięciu lat razem wzięte" – pisał komentator brytyjskiego magazynu „The Bystander" po zakończeniu igrzysk w Londynie.
W 1908 roku.
Poszło między innymi o flagi. Irlandczycy mieli startować jako osobna drużyna, ale Brytyjczycy uparli się, by występowali pod brytyjskim sztandarem (formalnie oba kraje tworzyły Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii). Wtedy carska Rosja zażądała, by sportowcy z Wielkiego Księstwa Finlandii defilowali pod flagą rosyjską – wprawdzie reprezentowali państwo autonomiczne, ale de facto zależne od Kremla. Z kolei chorąży delegacji USA Ralph Rose uparł się, że wbrew protokołowi nie dokona tzw. pokłonu flagi przed królem Edwardem VII.
Kłótnie o narodowe barwy, spory etniczne, protesty przeciwko łamaniu praw człowieka – to wszystko już było. Czy olimpiada w Soczi będzie „polityczna"? Bez wątpienia. A czy można wskazać choćby jedne zawody w nowożytnej historii olimpizmu, letnie lub zimowe, które byłyby wyłącznie „sportowe"? Nawet tradycje, które na pierwszy rzut oka wydają się moralnie krystaliczne, przy bliższym zbadaniu tracą blask. Zlustrujmy na przykład pozornie niewinną i godną pochwały sztafetę...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta