Liniom lotniczym chodzi o przetrwanie
Jest apetyt na latanie, ale latać w zasadzie nie wolno – mówi Sebastian Mikosz, wiceprezes IATA. DANUTA WALEWSKA
Patrzę na rezerwacje na okres świąteczno-noworoczny i widzę, że mimo zamknięcia Wielkiej Brytanii jakieś ożywienie było. Na rynku coś drgnęło?
Ożywienie w rezerwacjach to potwierdzenie, że kiedy kraje otwierają granice i można tam polecieć, rośnie natychmiast zainteresowanie podróżami. To, czy ludzie dzisiaj latają czy nie, to głównie konsekwencja decyzji administracyjnych. Wymóg kwarantanny jest dla nas równoznaczny z zamknięciem rynku. To paradoks. Mamy samoloty, pilotów, lotniska, a na początku kryzysu były jeszcze pieniądze na przetrwanie. Pasażerowie nie latają, bo powstrzymują ich decyzje administracyjne. Wielka Brytania, Chiny czy USA bądź Kanada to de facto rynki dzisiaj zamknięte. Jeśli nie są zamknięte, to obowiązuje kwarantanna. W efekcie nie ma dokąd latać. Ale gdy tylko pojawiają się warunki umożliwiające podróżowanie, branża natychmiast reaguje podażą. Nadal to ożywienie jest bardzo słabe. Ruch w podróżach międzynarodowych wynosi 30–35 proc. w stosunku do tego samego okresu rok temu. Wyjątkiem są niektóre rynki krajowe, takie jak chiński, rosyjski czy amerykański. Bo pasażerowie chcą latać nawet w warunkach zaostrzonych wymogów sanitarnych, czyli m.in. przy obowiązku noszenia masek czy przedstawiania negatywnych wyników testów. Jest apetyt na latanie, ale latać w zasadzie nie wolno.
A nie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta