Zbrodnia nad rzeką Kwai
Gdyby w Indochinach, tak jak w okupowanej Polsce, dymiły kominy Auschwitz-Birkenau, może śmierć stu tysięcy ludzi przy budowie kolei wydawałaby się drobnym epizodem.
Japońscy okupanci nie dopuszczali się ludobójstwa na taką skalę jak nazistowscy Niemcy. Dla nich zarówno jeńcy, jak i podbite ludy były głównie tanią siłą roboczą. Należało wyssać z nich energię do granic możliwości. Do ostatniej kropli potu. Dlatego śmierć tych stu tysięcy stała się symbolem zbrodni wojennych we wschodniej Azji. Dlatego celebruje się i wciąż pamięta most nad rzeką Kwai.
Wyniesieni z dżungli
Kiedyś zapadła wioska utopiona w indochińskiej dżungli. Dziś Kanchanaburi to centrum historycznego przemysłu, odwiedzane przez dziesiątki tysięcy turystów. Wszystko za sprawą mostu, który wciąż łączy brzegi rzeki tuż za miastem. Wokół cała gadżetologia, pomniki, stragany z pamiątkami, tubylcy oferujący komplet widokówek, ale to, co najbardziej przyciąga wzrok, to zadbany cmentarz wojenny z prawie siedmioma tysiącami grobów otoczony odnowionym murem, ze świeżo przystrzyżoną trawą. Nie ma na nim pomników, są tylko maleńkie tabliczki 40 na 30 centymetrów z imieniem i nazwiskiem, symbolem rodzaju broni, datami urodzenia i śmierci oraz krótkim memento. Przy niektórych świeże kwiaty albo doczepiona tabliczka: kochanemu tacie wierna do końca córka, syn, rodzina. Wciąż więc odwiedzają te groby potomkowie zmarłych budowniczych mostu. Anglicy, Holendrzy, Australijczycy. Tych...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta