Po co komu była taka debata?
Atakowanie premiera było stratą czasu, bo widzowie TVP go nie lubią.
Debaty telewizyjne nie mają już takiego znaczenia, jak w czasach przedinternetowych, ale ta mogła mieć, zważywszy, że była to jedyna szansa dla liderów partii opozycyjnych, by powiedzieć coś tym widzom TVP, którzy nie oglądają innych mediów, nie korzystają z internetu lub poruszają się po nim wyłącznie w pisowskiej bańce. Była to też debata śmiertelnie niebezpieczna dla PiS, bo mogła przekonać część elektoratu tej partii, by zostać w domu. To oni mieli najwięcej do stracenia, bo to ich telewizja, a widownia to w większości ich elektorat.
Jak zatem było? Różnie i dziwnie. Różnie, bo jedni byli zaskakująco gorsi, a inni zaskakująco lepsi od oczekiwań, a dziwnie, bo przede wszystkim debata miała beznadziejny format, nie miała prowadzących dziennikarzy, tylko lektorów odczytujących napisane bełkotem z Nowogrodzkiej pytania i sprawiała wrażenie, jakby najważniejsi gracze byli najgorzej przygotowani i nie do końca wiedzieli, po co w niej biorą udział.
Hołownia czuł format
Okazję wykorzystali przedstawiciele mniejszych ugrupowań: przede wszystkim Szymon Hołownia, ewidentny zwycięzca debaty, Joanna Scheuring-Wielgus z Lewicy i niestety Krzysztof Bosak z Ruchu Narodowego będącego częścią Konfederacji. W mniejszym stopniu skorzystał też Krzysztof Maj z Bezpartyjnych Samorządowców. Hołownia – co nie jest zaskoczeniem – najlepiej czuł format telewizyjny,...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta