Siedemnaście razy żyłem dzięki filmom
W wieku 85 lat zmarł Jerzy Kawalerowicz. Przed czterema tygodniami doznał wylewu. Nie odzyskał świadomości. Był jednym z ostatnich wielkich mistrzów polskiego kina
Razem z Jerzym Kawalerowiczem odchodzi pewna epoka. Mija czas ludzi, dla których sztuka filmowa była magią, jedynym sposobem na życie, jaki znali.Urodził się w 1922 roku w Gwoźdźcu, na Kresach Wschodnich. Po wojnie studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Rzucił jednak malarstwo dla filmu. Bo częściej niż w Akademii zaczął bywać w formującym się Instytucie Filmowym, który potem przeniósł się do Łodzi. Odbywał praktyki przy pierwszej powojennej fabule „Zakazane piosenki”, potem był asystentem Wandy Jakubowskiej przy „Ostatnim etapie”. A w 1950 roku razem z Kazimierzem Sumerskim zadebiutował jako reżyser „Gromadą”.
W ciągu całego życia nakręcił 17 filmów. Nie tak wiele. Są reżyserzy, którzy wyjeżdżają na plan co rok. Kiedyś powiedział mi żartem: „Dygat mawiał: »Wiesz, lenistwo nie pozwala mi robić byle czego«. Więc ja to po nim powtarzam”.
Coś w tym było: Kawalerowicz miał rzemiosło filmowe opanowane do perfekcji, ale przede wszystkim był artystą. Bardzo długo szukał tematów. Nie szedł za modą, jego twórczości nie daje się zaszufladkować, przypisać wyłącznie do szkoły polskiej czy jakiegokolwiek innego nurtu lub gatunku. Sam mówił: – Nie mam żadnego credo artystycznego, nie chcę powtarzać ani siebie, ani innych.
W kinie interesowały go: miłość, wiara i polityka. Spośród...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta