Metra nie będzie, niczego nie będzie
Sześć stacji – 6 mld zł. Tak drogo za podziemną kolejkę nie zapłaciły Amsterdam, Rzym, Dublin ani Lyon.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że firmy budowlane próbowały wykorzystać Warszawę przy okazji Euro 2012 (aż strach pomyśleć, jakiej wysokości będą oferty na Stadion Narodowy). Z tej perspektywy unieważnienie przetargu wydaje się słuszne. Ale to małe pocieszenie, bo jeszcze przez wiele długich lat warszawiacy będą mogli pozazdrościć dwóch linii takim „światowym metropoliom” jak Taszkient albo Tbilisi. Niestety, nie wierzę w ani jedno słowo z przedstawionego wczoraj harmonogramu dla drugiego przetargu. Przy panującej w Polsce przewlekłości procedur urzędniczych i budowlanych obietnice zakończenia uciążliwych prac i „zasypania dziury” do 2012 roku brzmią jak żart. Obawiam się powtórki z Pałacu Saskiego, którego budowa została odłożona na „święte nigdy”. Demobilizujące jest to, że tuż przed unieważnieniem przetargu Hanna Gronkiewicz-Waltz przyznała nagrodę prezesowi Metra Warszawskiego Jerzemu Lejkowi. Za dobre wyniki dostał 50 tys. zł. Bo wystarczy się starać, wyniki są nieważne.