Z notatnika antyfaszysty
Festiwal trwa od połowy kwietnia. Wystarczyło wszcząć alarm, że Polsce grozi faszyzm, a Stefan Bratkowski znów wrócił na pierwszą linię polskiej publicystyki
Traktowany z estymą jako honorowy prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Ale i z lekceważącą pobłażliwością jako „nestor polskiego dziennikarstwa". Stosunek do niego przypomina podejście polityków do drugiej izby parlamentu. O Senacie mówi się z niezbyt szczerym szacunkiem „izba refleksji i pamięci" i też mało kto traktuje ją poważnie. Tak też bywa ze stosunkiem do Bratkowskiego.
Mimo lat pracy, dziesiątek wyróżnień i nagród, wydania kilkunastu książek w ostatnim czasie 77-letni Stefan Bratkowski był poza głównym obiegiem. Z rzadka zapraszany do telewizji i z rzadka też proszony o opinie. Czasem wypowiadał się w sprawach standardów dziennikarskich, czasem w jakimś szacownym gronie podpisał kolejny list otwarty. Oprócz tego wiadomo było, że pracuje w jakiejś prywatnej szkole dziennikarskiej. A od czasu, gdy zerwał z „Rzeczpospolitą", swoje teksty mógł publikować tylko w Internecie. Gazety (lub czasopisma) nie biły się o niego.
Pucz się nie udał
Przełom nastąpił w połowie kwietnia. Wywiesił w Internecie swój apel o walkę przeciw faszyzmowi. Właściwie miał go wygłosić na zjeździe SDP, ale większość mówców była tak gadatliwa, że zabrakło dla niego czasu.
Zagrożenie faszystowskie – tak jak je wskazał Bratkowski – nie płynie wcale ze strony skinów czy skrajnych radykałów z kręgu...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta