Watergate to nie w Rosji
Ciepły letni wieczór. Wychodząc z kawiarni w centrum Moskwy, zauważam, że przy moim samochodzie brakuje tablicy rejestracyjnej. Wiem, co to znaczy: jestem śledzony.
Ponieważ wyżsi rangą oficerowie FSB nie wierzą swoim agentom, żądają od nich nie tylko relacji o ruchach figuranta, ale i dowodu – w postaci właśnie tablicy – że obserwacja miała miejsce i raport nie został zmyślony. Głupio byłoby udawać, że się nie boję. Dzwonię do przyjaciółki Mariny Litwinowicz, dziennikarki i działaczki o dużym doświadczeniu w kontaktach ze służbami. Nieraz została napadnięta na ulicy. Taki atak wygląda zawsze podobnie: wołają cię po imieniu, biją do nieprzytomności, porzucają, nie zabierając pieniędzy ani kosztowności. Tak abyś miał pewność, że to nie był napad rabunkowy.
– Przeszukaj samochód – radzi mi Marina poważnym tonem. – Mogli podrzucić ci pistolet, narkotyki albo ekstremistyczne pisemka. Ale nie obawiałabym się ładunków wybuchowych. Raczej nie wysadzają w powietrze dziennikarzy.
Sprawdzam samochód, najpierw z zewnątrz, potem w środku, wystraszony i rozbawiony zarazem. Nieswojo jest przekręcić kluczyk w...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta