Od mera do premiera
W Niemczech niełatwo o karierę polityczną bez epizodu w samorządzie, we Francji oficjele kolekcjonują lokalne funkcje jak sowieccy generałowie medale, w Polsce samorządowcy nie kwapią się na Wiejską.
Z karierami „z samorządu do rządu" jest jak z regułami savoir-vivre'u – co kraj, to obyczaj. Teoretycznie w nowoczesnych, zdecentralizowanych demokracjach ambitni politycy stanowiska burmistrzów, merów czy gubernatorów w sposób naturalny powinni uważać za etap w drodze do najwyższych funkcji państwowych, a co za tym idzie – za pożądany i zaplanowany szczebel na ścieżce kariery. W silnie scentralizowanych – jako trampolinę do skoku.
W praktyce jest to bardziej skomplikowane. Nawet za naszą zachodnią granicą, choć Piotr Cywiński, wieloletni polski korespondent w Niemczech, obecnie publicysta m.in. tygodnika „W Sieci" i skarbnica wiedzy o kulisach polityki u naszych sąsiadów za Odrą, uważa, że standard wymagany przez niemieckich wyborców jest wysoki i prosty: – Bez wykazania się w strukturach lokalnych czy regionalnych polityk w Niemczech nie ma szans na wielką karierę polityczną.
Cywiński wyłuskuje z pamięci znamienne zdarzenie, gdy kanclerzem Niemiec był Helmut Kohl: – Młody Gerhard Schröder, wtedy szef młodych socjaldemokratów, późniejszy kanclerz, stał uczepiony metalowych sztachet płotu okalającego Urząd Kanclerski w Bonn i krzyczał: „Ich will da rein!" („Ja chcę do środka!").
Zanim jednak tak się stało, Schröder musiał przejść długą drogę, poddając się ocenie wyborców lokalnych i regionalnych w samorządzie. – Trudno...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta