Stos dolarów na środku boiska
Agnieszka Bibrzycka, najlepsza polska koszykarka ostatnich lat zakończyła karierę. Wspomina grę w USA, Rosji i Turcji. Były sukcesy i ciekawi prezesi.
Rz: Czy pożegnanie w Gdyni było takie, o jakim pani marzyła?
Agnieszka Bibrzycka: Tak, podchodzili do mnie obcy ludzie i płakali tak jak ja. To było niesamowite uczucie. Gdybym skończyła karierę sezon wcześniej w Fenerbahce Stambuł, tak jak początkowo planowałam, to nie przeżyłabym tylu wzruszeń. Po prostu wróciłabym po cichu do Polski. Ale powiedziałam sobie: nie, chcę mieć z tego większą satysfakcję.
Kiedy przyjechała pani do Gdyni?
Gdy miałam 19 lat. Postawiłyśmy wszystko na jedną kartę. Ja, mama i siostra. Spakowałyśmy do auta wszystko, co miałyśmy w domu w Bytomiu, i przeprowadziłyśmy się na drugi koniec Polski. Pierwszy sezon miałam cichy. Rok później byłam już pełnoprawną zawodniczką. Trafiłam do fantastycznego zespołu z Gosią i Kasią Dydek, Joanną Cupryś, Amerykankami, które były gwiazdami. W Gdyni rozkwitłam, to tu otworzyły się przede mną drzwi do wielkiego świata.
A którą zagraniczną przygodę wspomina pani najlepiej? Była Moskwa, Stambuł, San Antonio, Jekaterynburg...
Zdecydowanie Rosję i Jekaterynburg. I nie chodzi o same sukcesy, bo tych w każdym klubie miałam dużo. Spotkałam tam fajne dziewczyny, prezesów i trenerów. Spędziłam tam 4,5 roku, a gdyby nie ciąża, to zostałabym dłużej.
Jak się żyło w azjatyckiej części Rosji?
Przez ciągłe...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta