Nieważne, jaki sport dziecko uprawia. Byle się ruszało
Artur Siódmiak | Chciałbym kiedyś wybrać się na mecz reprezentacji i zobaczyć swojego wychowanka na parkiecie. To moje marzenie – mówi piłkarz ręczny.
Rz: Pamięta pan swoje lekcje wychowania fizycznego w podstawówce?
Artur Siódmiak: To było w Wągrowcu, z którego pochodzę. Mieliśmy w szkole małą salkę. Lubiłem chodzić na wf. Nie znosiłem wprawdzie gimnastyki czy skoku przez skrzynię, ale kochałem wszystkie gry zespołowe: piłkę nożną, siatkówkę, koszykówkę. Wyróżniałem się z tłumu gabarytami, byłem sprawnym dzieckiem – odziedziczyłem geny po rodzicach, którzy uprawiali sport. Mój nauczyciel, pan Stasio Gąsiorek zaprosił mnie na trening piłki ręcznej w klubie Nielba. Warunki były zupełnie inne niż teraz: nie było żadnej hali, graliśmy na asfaltowym boisku bez oświetlenia, w trampkach chinkach. Mieliśmy pozdzierane kolana, ale było wesoło. Treningi kończyły się często wieczorami. Latem nie było problemu, ale zimą grę przerywał nam zapadający zmierzch.
Pańscy bracia też wybrali piłkę ręczną. Wągrowiec nie miał innej oferty sportowej?
Wybór był rzeczywiście ograniczony, sprowadzał się do piłki ręcznej lub nożnej. Do tej drugiej dyscypliny byłem za duży.
Rodzice wozili was do klubu?
Wągrowiec to...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta