Jak zepsuć wybory
Ordynacja wyborcza do Parlamentu Europejskiego nie powinna zawierać progów oraz być oparta o listy krajowe, a nie regionalne – pisze politolog i były europoseł.
Zacznijmy od sprawy pierwszej, czyli progu wyborczego. Do tej pory był on określony na 5 proc. i partia, która zdobyła tyle poparcia społecznego w całym kraju, mogła liczyć na trzy mandaty – najprawdopodobniej z okręgów warszawskiego, małopolskiego i śląskiego. Obecnie realny próg został de facto znacząco podwyższony. Analiza sporządzona na potrzeby prac Senatu mówiła nawet o 16-procentowym realnym progu, choć nie jest to takie oczywiste. Nie wchodząc w szczegóły, można stwierdzić, że jeśli nowe przepisy wejdą w życie, to realny próg wyborczy podniesie się znacząco, choć nikt tak naprawdę nie jest w stanie przed wyborami powiedzieć, ile może konkretnie wynieść. Może 8 proc., może 10 proc., a może nawet 16 proc. – w zależności od rozłożenia głosów na poszczególne listy partyjne.
Progi pozbawione sensu
Najważniejsze jednak jest co innego – bezsensowność progów w tej akurat elekcji. O ile ich obecność w kodeksach regulujących wybory parlamentarne jest oczywista i korzystna, to w walce o mandaty europoselskie traci zasadność. Po co bowiem są progi? By wyeliminować podmioty małe i tym samym ułatwić proces tworzenia rządowej większości. Głosy ugrupowań, które znajdą się pod kreską, są niejako „marnowane", co powoduje, że te partie, które przejdą ponad progiem, zyskują więcej mandatów. To...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta