Strefa euro: syndrom Corteza
Andrzej Sławiński Przyjęcie wspólnej waluty było jak spalenie okrętów przez Corteza. Niestety, polityczna determinacja, którą miało to spowodować, okazała się słabsza, niż zakładano. Instytucjonalny gmach strefy euro jest wciąż niedokończony.
Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu, namawiał w„Rzeczpospolitej", by w sprawach strefy euro nie wracać do dyskusji z przeszłości. Ma rację? I tak, i nie. Ma rację, że przypominanie po raz tysięczny założeń teorii optymalnych obszarów walutowych Roberta Mundella byłoby dręczeniem czytelników. Poza tym w strefie euro nie chodzi przecież głównie o korzyści z wymiany handlowej, które – jak wykazał dekadę temu Richard Baldwin – okazały się mniejsze, niż zakładano. Strefa euro to głównie część planu stworzenia Europy bez wojen, który się powiódł.
Widziałem w Dolomitach mszę upamiętniającą jedną z bitew I wojny światowej. Wspaniałe było widzieć, że Włochów i Austriaków nie dałoby się dzisiaj namówić, by do siebie strzelali. Alpejskich strzelców obu krajów łączy dziś dużo więcej niż zamiłowanie do pysznej grappy.
Z drugiej strony, jeśli mamy myśleć o naprawie strefie euro, to jej przeszłość trzeba jednak przypominać, by wiedzieć, z czym mamy do czynienia. A mamy do czynienia z czymś, co można zmieniać tylko w jedną stronę. Sięgając bowiem do porównania Luigi Zingaleza, wprowadzenie wspólnej waluty było podobne do spalenia okrętów przez Corteza, który to zrobił, by jego szczupłe oddziały wiedziały, że nie mają odwrotu.
Rozjazd kosztowej konkurencyjności...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta