Czego nas uczy afera sędziego Szmydta?
Mija trzeci miesiąc, od kiedy sędzia warszawskiego WSA zaskoczył całą Polskę pocztówką z Mińska na Białorusi. Dziś nie ma już wątpliwości, że zanim tam uciekł, był agentem tajnych służb Białorusi, czyli – per procura – Rosji.
Agentem” nie znaczy „szpiegiem”. Szpieg tylko zbiera informacje. Rola agenta jest o wiele poważniejsza. Sędzia Szmydt na swym stanowisku z pewnością zbierał informacje o problemach w administrowaniu polskim aparatem państwowym, skoro tego właśnie dotyczą sprawy przed sądami administracyjnymi. Przede wszystkim jednak swymi rozstrzygnięciami wywierał istotny wpływ na polskie tajne służby. Decydował bowiem między innymi, kto w tych służbach będzie mieć dostęp do informacji objętych tajemnicą państwową. A decyzja o przyznaniu albo o odmowie tego dostępu jest w praktyce równoznaczna z decyzją, kto będzie w tych służbach pracować, a kto nie. To znaczy, że rosyjski agent w polskim sądzie decydował o kadrach polskiego wywiadu i kontrwywiadu cywilnego i wojskowego. I tu rodzi się pierwsze pytanie.
Jak to było możliwe?
Polskie służby, jak każde inne, mają możliwość roztoczenia skutecznego nadzoru kontrwywiadowczego nad osobami zajmującymi się tego rodzaju sprawami. Związki takiej osoby z obcymi służbami mogą i powinny zostać wykryte, zanim jeszcze zostanie dopuszczona do pracy z informacjami niejawnymi. Tak też prawdopodobnie stałoby się z sędzią Szmydtem, gdyby tylko został poddany przynajmniej rutynowemu sprawdzeniu kontrwywiadowczemu. Dlaczego więc nie został?
Otóż procedura sprawdzenia, przewidziana w art. 22 i następnych ustawy z 5 sierpnia 2010 r. o ochronie informacji niejawnych,...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta