Marzenie Tuska i Mentzena
Jeden kandydat koalicji to wcale nie jest sposób na zwycięstwo w pierwszej turze.
O ile pomysł sprzed roku wspólnej listy antypisowskiej opozycji w wyborach sejmowych miał sens, o tyle pojawiające się obecnie naciski na to, by koalicja rządowa wystawiła w wyścigu prezydenckim tylko jednego kandydata, są zupełnym kuriozum. W żadnym stopniu ten koncept nie sprawiłby, że wygrałby on już w pierwszej turze, a mógłby skończyć się tym, że na jakiś okres rozgrywającym w polskiej polityce stałby się – obok Donalda Tuska – Sławomir Mentzen.
Nierealne marzenia
Wystarczyło, że premier rzucił hasło wspólnego kandydata koalicji, a już zaczęło się publicystyczne młotkowanie junior-partnerów Platformy Obywatelskiej, by zrezygnowali z wystawienia własnych polityków w walce o Pałac Prezydencki i karnie poparli Rafała Trzaskowskiego. Bo przecież nikt nie ma wątpliwości, iż owym wspólnym kandydatem rządu miałby być nie ktoś z Lewicy, nie Szymon Hołownia, ale właśnie ktoś z KO, a konkretnie prezydent stolicy. Zwolennicy tego rozwiązania twierdzą, że pozwoli to wygrać wybory już w pierwszej turze. Otóż nie tylko nie doczekalibyśmy się tego...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta