Chiński koniec Fukuyamy
Był kwiecień 2003 r. Spowity papierosowym dymem pekiński gabinet Cao Siyuana, najgłośniejszego w Chinach zwolennika demokratycznych reform pozostającego na wolności.
- Najdalej za pięć lat nastanie w Chinach demokracja. Innej drogi nie ma - przekonywał mnie Cao, ekonomista i prawnik, były doradca partyjnych liberałów odsuniętych od władzy po Tienanmen.
Przepowiednie Cao zyskały mu wielką popularność w świecie zachodnim. Jeździł z konferencji na konferencję - od Australii, przez Europę, aż po Amerykę. Zachód słyszał od Cao to, co chciał usłyszeć: wraz z rynkowymi przemianami i narodzinami klasy średniej władza znajdzie się pod presją zwolenników demokracji. I w końcu jej ulegnie. Cao był jak mały prorok nadejścia chińskiego końca historii według nauk Fukuyamy.
Lecz choć chińska gospodarka jest teraz o niemal 50 proc. większa niż cztery lata wcześniej, a demokracji ani widu, ani słychu. Zamiast politycznej liberalizacji trwa przykręcanie śruby przez władzę. Gdy w zeszłym roku odwiedzałem w Pekinie paru moich nowobogackich przyjaciół, żyło im się znacznie dostatniej niż zaledwie...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta