Do widzenia, profesorze
Polskę ogarnęła zadziwiająca tytułomania: profesorowie rozmnożyli się niewiarygodnie. Premierów też mamy osiemnastu – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”
Drażni mnie i śmieszy tytułomania, może dlatego, że nie pochodzę z Krakowa. Dlatego profesorami, odkąd w niesłychanym trudzie i znoju zdobyłem świadectwo dojrzałości, są dla mnie ci tylko, którzy ten tytuł otrzymali od prezydenta Rzeczypospolitej (w czasach PRL od przewodniczącego Rady Państwa). Wcześniej, jak wszyscy licealiści do każdego belfra mówiłem: „pani psorko”, „panie psorze”. Inaczej nie uchodziło. Na studiach było już normalnie, czyli profesor był profesorem, doktor doktorem, a magister magistrem. Problem był jedynie z „marcowymi” docentami, do których co odważniejsi zwracali się „proszę pana”, co było niedalekie od obrazy.
Obecnie jednak profesorowie rozmnożyli się w sposób niewiarygodny. Wystarczy, że facet...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta