Pilch pojechał Konwickim
Jerzemu Pilchowi dopisuje pamięć, zawodzi słuch i smak, ale to jego najlepsza powieść
Między poprzednią powieścią Jerzego Pilcha „Miasto utrapienia” (2004) a tomem „Marsz Polonia” różnica jest kolosalna – na korzyść tej ostatniej. Łączy je jedno: dobry pomysł będący punktem wyjścia opowiedzianej historii. „Miasto utrapienia” dalej pękało w szwach, zanurzone w zbytecznym gadulstwie, zaniechanym jedynie w rozdziale „Narty Ojca Świętego”, nieprzypadkowo natychmiast zaadaptowanym na scenę. O reszcie należałoby zapomnieć.
Bez krępacji
„Marsz Polonia” jest książką z gruntu inną, poważną mimo wszystkich charakterystycznych dla Pilcha bajdurzeń – a to o słodyczach, to znów o alkoholu. Pisarz chciał powiedzieć o Polsce coś ważnego. I powiedział, tyle że po lekturze „Marsz Polonia” z pełnym przeświadczeniem powtórzyć mogę za autorem jedno zdanie, nieco je na swoje potrzeby modyfikując. Bohater powieści po przyswojeniu kielicha bimbru powiada: „Wypiłem i przez dobrą chwilę poczułem się tak, jakbym czytał Jaspersa: nic nie rozumiałem, ale zdania mi ulegały”. Ja powiem: „Przeczytałem i przez dobrą chwilę poczułem się tak, jakbym czytał Konwickiego: wszystko rozumiałem aż za dobrze, ale zdania mi nie ulegały”. Właśnie pojedyncze zdania, fragmenty, sceny zakłócają rytm książki, wprowadzając do niej fałszywe tony....
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta