W supermarketach już słychać szkolny dzwonek
Czyżbym przespała miesiąc? Niepewnie rozglądam się po supermarkecie. Wszędzie widzę artykuły szkolne. „Okazja” – widnieje wielki napis na stercie kolorowych zeszytów. Obok stojaki z długopisami i cyrklami.
Rozglądam się na boki. I jakoś przy tych akcesoriach nie widzę dzieciaków. Omijają je szerokim łukiem. Grzebią raczej w ustawionych w kątach koszach z piłkami. Starsi rozglądają się za namiotami i karimatami. – Teraz chce pani kupić namiot? – dziwi się ekspedient. – Były w marcu, po Wielkanocy – wyjaśnia. No tak, pomyślałam. To najlepsza u nas pora na wypad pod namiot. Ale właściwie zrobiło mi się smutno. Przecież dopiero połowa wakacji. Dlaczego dzieciakom odbiera się radość beztroskiego odpoczynku? Dlaczego już zmusza się je do myślenia o szkole? Pal licho, że dorośli fundują sobie bożonarodzeniowe akcesoria, gdy na świecie jest złote babie lato. Albo ustawiają się do stoisk z barankami, kiedy jeszcze nie rozebraliśmy w domu choinki. Nie burzmy dzieciom normalnego poczucia czasu. Bo jak dorosną, to w czerwcu kupią w promocji świąteczne drzewko.