Matka Gongadzego
Proszę, nie róbcie ze mnie ofiary – mówi Łesia Gongadze, gdy przekraczam próg jej mieszkania. Niezwykle to brzmi z ust kobiety, która osiem lat temu straciła syna i do dziś walczy o prawdę o jego zabójstwie
We lwowskim mieszkaniu Łesi Gongadze wiele rzeczy nadal przypomina o Georgiju: legitymacje prasowe, zdjęcia jego córek bliźniaczek, gitara i brązowe buty – te same, które Łesia osiem lat temu wzięła ze sobą do kostnicy w Kijowie, gdzie poszła, by rozpoznać zwłoki syna.
Tak twierdzili śledczy prowadzący sprawę. W obecności matki zaginionego dziennikarza rozwiązali plastikowy worek i wysypali zawartość. Były to ludzkie kości. Wśród nich stopa. Cała.
– Wzięłam ją do ręki i od razu stwierdziłam, że nie należy do mojego dziecka. Stopy Georgija były twarde i płaskie. Lubił grać w piłkę. Spędziłam w kostnicy ponad siedem godzin. Usiłowałam przekonać śledczych, że to nie mój syn.
But Georgija był co najmniej o dwa rozmiary większy od stopy, którą oglądała matka.Wykazało to także zdjęcie rentgenowskie, którego śledczy nie dołączyli do akt w sprawie porwania i zabójstwa dziennikarza telewizyjnego i twórcy internetowej „Ukraińskiej Prawdy”.
Wiedziała, że Georgijowi grozi niebezpieczeństwo. Przed jego porwaniem przychodzili do niej jacyś ludzie. Mówili, że są z milicji. Wypytywali o syna. Po ich wyjściu dzwoniła do Kijowa, gdzie mieszkał z żoną i córkami, i błagała, by napisał list do prokuratora generalnego Mychajła Potebeńki z prośbą o przydzielenie ochrony. Georgij napisał do Potebeńki. Treść listu znalazła się na stronie „Ukraińskiej Prawdy”,...
Archiwum Rzeczpospolitej to wygodna wyszukiwarka archiwalnych tekstów opublikowanych na łamach dziennika od 1993 roku. Unikalne źródło wiedzy o Polsce i świecie, wzbogacone o perspektywę ekonomiczną i prawną.
Ponad milion tekstów w jednym miejscu.
Zamów dostęp do pełnego Archiwum "Rzeczpospolitej"
ZamówUnikalna oferta